W Czarnogórze jest jedno takie miejsce, w którym absolutnie każdy musi zrobić sobie zdjęcie. To oczywiście szczyt murów obronnych z widokiem na Zatokę Kotorską. Dodatkowe punkty uzyskuje się za ujęcie w kadrze flagi Czarnogóry, a jeszcze kilka za widoczny luksusowy wycieczkowiec w tle. Udało się zgarnąć całą pulę, i to za darmo! 🙂
Przez cały pierwszy dzień naszej wycieczki padał deszcz, a nawet była burza z piorunami, postanowiliśmy więc drugiego dnia od razu skoczyć w najbardziej znane miejsce w Czarnogórze, czyli do Kotoru.
Nad Adriatykiem przebiega tylko jedna droga, która lubi się korkować, postanowiliśmy więc wyruszyć z samego rana, czyli o 5:30. To była naprawdę dobra decyzja i pora, bo jeszcze nie było ani korków, ani tłumów. Parking niedaleko Starego Miasta był prawie pusty. Kolejny plus był bardzo namacalny – wejście na mury przed godziną 8:00 jest bezpłatne. Wprawdzie jest tam tabliczka, że od 22:00 do 8:00 nie wolno wchodzić, ale bramki są otwarte i nikt raczej się tym nie przejmuje. Na murach było już kilkadziesiąt osób (ale jeszcze nie tłum) z różnych krajów. Wprawdzie względy finansowe nie były powodem tak wczesnej wycieczki (raczej korki i ewentualny upał na murach), ale także pod tym względem opłaciło się, bo koszt biletu wstępu jest naszym przesadnie drogi – 8 euro od osoby.
Na czarnogórskim forum wyczytałem, że można nawet w ciągu dnia wejść za darmo – trzeba po prostu iść szczegółowo opisaną trasą, gdzie boczną ścieżką mija się bramki. Ale to już chyba przesada 🙂
Na mury wspina się całkiem przyjemnie, schodami, po drodze mijając kilku handlarzy sprzedających wodę. W połowie drogi znajduje się mały kościołek przerobiony na sklep z pamiątkami. Już od pierwszego tarasu rozciąga się piękny widok na zatokę. W kilku miejscach można zboczyć ze ścieżki i wejść wgłąb ruin. Na samym szczycie oczywiście czekał nas wspaniały widok na Kotor i zatokę. Za naszymi poprzednikami (miłośnikami samobójczych selfie) zeszliśmy, a raczej „odwspięliśmy” jak młodsza córka powiedziała, na położony niżej dach budynku, gdzie wszyscy młodzi robią sobie zdjęcia.
Nie bez powodu Zatoka Kotorska jest symbolem Czarnogóry – widok z murów jest fantastyczny. Na dodatek w zatoce był akurat jeden z większych wycieczkowców. Do pływania takimi statkami nigdy nas nie ciągnęło, ale z góry widok robił wrażenie. Na dodatek tak się złożyło, że kilka dni później czytałem artykuł, w którym dowodzono, że tak duże statki nie powinny w ogóle wpływać do Zatoki Kotorskiej, oraz inny artykuł – jak wielkie zanieczyszczenia takie wycieczkowce powodują.
Z murów zeszliśmy początkowo tą samą trasą, ale poniżej kościoła odbiliśmy w lewo – schodząc prosto do starego miasta. Ta część Kotoru nie jest może tak duża i imponująca jak Dubrownik, ale bardzo ciekawa. Wiele wąskich uliczek z kawiarenkami, jeszcze nieczynnymi, ale z każdą chwilą gęstość turystów na metr kwadratowy rosła. Bardzo ładnie wyglądają budynki na tle gór, a także widok na miasto i mury z mostu prowadzącego do Starego Miasta. Spacerując uliczkami wszędzie można spotkać koty. Jest ich tam mnóstwo, nie ma zaułku czy schodów bez kota. Jest nawet takie błędne przekonanie, ze nazwa miasta właśnie od nich pochodzi. Tak nie jest, ale „miasto kotów” jest z tymi zwierzakami związane historią i legendami i na swój przydomek zasługuje.
Po godzinie dziewiątej ludzi przybywało bardzo szybko, parkingi były pełne, a na drogach korki. Miasto jest niewielkie, a ilość turystów spora, co odnosi się do całego kraju, ale tu było zdecydowanie najbardziej widoczne. W domu planowaliśmy jeszcze, że wybierzemy się pieszo na punkt widokowy po przeciwnej stronie miasta, pod fortecą Vrmac, ale już nam się nie chciało. Byłoby stamtąd widać sam Kotor i mury. Widziałem wykonane stamtąd wieczorem piękne zdjęcia, ale to już dla osób spędzających tam więcej czasu. Z murów wypatrzyliśmy jeszcze coś, co nas bardziej zaciekawiło – po ich przeciwnej stronie, na dole, znajdują się jakieś ruiny i kościółek, a tuż za nimi szlak prowadzący na szczyt. Prowadzi on na wysokość 1000 m.n.p.m, i kończy się ponad serpentynami. Tam to chętnie byśmy się wspięli, ale to już może innym razem… i o innej, chłodniejszej porze roku.
Pojechaliśmy jeszcze na zachód wzdłuż zatoki. Nie chcieliśmy jednak jechać aż do Herceg Novi – to już za daleko, a mieliśmy inne plany. Po drodze jednak znajduje się znane miasteczko Perast, o którym czytaliśmy, że warto je zobaczyć. Perast jest nieduży, znajduje się poniżej głównej drogi, i żeby do niego wjechać trzeba…. zapłacić. Tak, przy jedynej drodze prowadzącej do miasta pobierają opłatę, a przed samym miasteczkiem jest duży parking. Do środka pewnie wjechać nie można, bo jest naprawdę nieduże i jest tam tylko jedna, wąska droga. Można jednak – o ile szczęście dopisze – zaparkować nad miastem, na szerokim poboczu Jadranki, po czym zejść do centrum schodami. To najlepsza opcja, bo zejście jest bardzo ciekawe – trochę jak schody w Dubrowniku. Jest tam bardzo ładnie – stare, ale bardzo zadbane budynki, mnóstwo kwiatów. Na dole droga wzdłuż morza, ładne restauracje i piękny widok na zatokę oraz wysepki – na jednej znajduje się klasztor, a na drugiej kościół (można tam popłynąć). Ładnie, ale tylko na chwilę. Na pewno urocze miasteczko na urlop dla osób, które lubią wynajmować łodzie i pływać po zatoce, nurkować, a także siedzieć na leżaku i sączyć drogiego drinka podziwiając widoki. Na pewno nie dla osób lubiących plaże, bo plaży po prostu tam nie ma. Jeśli więc po zwiedzeniu Kotorze zostanie trochę wolnego czasu, warto się tam wybrać i pospacerować.
Powrót z Perastu w południe zajął już nieco dłużej niż dojechanie tam, samo przejechanie przez Kotor zajęło nam około 40 minut. Jeden wielki korek.
Serpentyny
Obowiązkowym punktem wycieczki są słynne serpentyny, które pną się w górę na wysokość około 1000m.n.p.m. w stronę pasma górskiego i parku narodowego Lovcen.
Droga jest rzeczywiście stroma i kręta, ale dobrze zabezpieczona i w miarę szeroka – nawet niedzielni kierowcy wjadą tu bez problemu. Czasem zdarzają się przestoje, kiedy na przykład natrafi się na autobus – aż tak szeroko na zakrętach nie jest. Zauważyliśmy, że wiele osób wyjeżdża na górę taksówkami – pewnie to turyści, którzy dotarli do Kotoru statkiem lub samolotem i chcą zobaczyć miasto z góry.
Na serpentynach po raz kolejny spotkaliśmy się ze zwyczajem miejscowych kierowców: kiedy na Ciebie trąbią, a nie zrobiłeś niczego złego, oznacza to, że po prostu dziękują. Ustąpiłeś miejsca przed wąskim zakrętem – trąbią. Pozwoliłeś wyprzedzić się zniecierpliwionemu tubylcowi – trąbi. Takie tam na Bałkanach mają zwyczaje.
Na niektórych zakrętach znajdują się małe parkingi lub po prostu zatoczki, widoki są tak piękne, że ciężko się powstrzymać, żeby nie zatrzymać się na wszystkich! Jeśli macie czas – naprawdę warto. Widoki są oszałamiające, widać całą Zatokę Kotorską wraz z sąsiednią Zatoką Traste i lotniskiem. Po drodze można też zjechać tyrolką pomiędzy dwoma zboczami. Na górze od razu widać, że jest się wysoko – zielono, chłodno, miejscami nawet zielone łąki. Stamtąd już blisko do mauzoleum, ale zostawiliśmy to sobie na inny dzień i udaliśmy się w stronę Petrcane drogą prowadzącą przez Cetynię. Była stolica Czarnogóry wg niektórych jest ciekawa, ale my nie znaleźliśmy ani jednego powodu, dla którego mielibyśmy się tam zatrzymywać. Przejechaliśmy tylko przez miasto i wróciliśmy do apartamentu.
Po drodze, jadąc w stronę Budvy, nawigacja skierowała nas na skrót boczną drogą. Tuż za miejscowością Obzovica skręciliśmy w lewo w stronę wsi Utrg. Ta droga była świetna! Doszliśmy do wniosku, że w Czarnogórze takie boczne, nieuczęszczane przez turystów drogi, są dużo ciekawsze od tych głównych. To bardzo wąska, asfaltowa droga. Nie było tam spektakularnych widoków, ale zupełne pustkowie i cisza. Przez wiele kilometrów nie było widać żadnego śladu cywilizacji, tylko co jakiś czas rozjazd, kolejne asfaltowe drogi, ale żadnych domów. W końcu dojechaliśmy do ładnej i zadbanej miejscowości – Utgr. Te adriatyckie górskie wioski, z kamiennymi murami i domami, zawsze robią wrażenie.
Już po fakcie znalazłem w tym rejonie więcej ciekawych miejsc, trzeba tylko zboczyć z głównych dróg. Miałbym wielką ochotę pojechać tam jeszcze raz, olać morze i znane miejsca, zabrać aparat i po prostu pojeździć bocznymi górskimi drogami odkrywając takie urocze miejsca. To dotyczy nie tylko Czarnogóry, ale też południowej Chorwacji, choć w Czarnogórze tych miejsc jest chyba więcej i wydają się mniej „odkryte”.