Wyjazd do Czeskiej i Saksońskiej Szwajcarii – część dziewiąta.
Po opuszczeniu Rathen skierowaliśmy się w stronę nigdy nie zdobytej twierdzy Koenigstein. Widzieliśmy ją rano, z daleka – jest położona 247 metrów nad Łabą i już wtedy zrobiła na nas wrażenie.
Po przyjeździe trafiliśmy do wielkiego, kilkukondygnacyjnego parkingu. Nie od razu udało nam się wjechać, bo komputer drukujący bilet wyświetlał jakiś niezrozumiały komunikat. Okazało się, że był po prostu zepsuty i trzeba było wjechać sąsiednim wjazdem. I tu od razu warto przypomnieć, że trzeba koniecznie mieć gotówkę, bo parkomat przyjmuje tylko niemieckie karty, monety, ale także banknoty. Koszt to 5,50 euro do 4 godzin.
Od parkingu można dojechać do zamku taką pseudo-ciuchcią, ale my oczywiście woleliśmy się przejść. Tym bardziej, że byliśmy już głodni i liczyliśmy na jakąś restaurację po drodze. Cóż, przeliczyliśmy się. Obok parkingu znajdowało się tylko kilka pustych, nie wyglądających zachęcająco knajp z kiełbasami z grilla. Nieco dalej budka z … kiełbaskami. Trudno, poszliśmy w górę licząc na to, że tam będzie coś dla nas.
Po 800 metrach dotarliśmy do kasy i windy, ale wyczytaliśmy, że jest jeszcze druga kasa, prowadząca przez główne wejście. Trzeba było skręcić w lewo i iść wzdłuż potężnego muru. Bilet rodzinny kosztował 25 euro. Weszliśmy przez bramę – i tu ciekawostka, o której przeczytaliśmy w sieci, nad nią znajduje się herb I Rzeczypospolitej.
Za bramą czekała kolejna ciekawostka – bardzo strome podejście wybrukowanym korytarzem. Nic więc dziwnego, że winda na dole jest tak popularna. Po wyjściu na dziedziniec byliśmy trochę zdziwieni. Znaleźliśmy się w czymś na kształt miasteczka. Wiele porozrzucanych na rozległym terenie budynków, każdy inny, ale chyba żaden z nich (przynajmniej na pierwszy rzut oka) nie przypominał nam typowych zabudowań zamków i pałaców.
Z tablic informacyjnych i z internetu dowiedzieliśmy się, dlaczego twierdza tak nas zaskoczyła. Poprzednie zdobywane przez nas zamki to były raczej typowe średniowieczne budowle, albo też nieco nowsze dwory i pałace. Tu wprawdzie w średniowieczu stał zamek, ale na jego miejscu w XVI wieku zaczęto budować twierdzę. Budowa trwała 200 lat, a ostatnie budynki powstawały jeszcze w XIX wieku, więc poszczególne budynki bardzo różnią się stylem. Jakby tego było mało, w czasie I Wojny Światowej zostały przerobione na garnizon oraz szpital polowy, a później także obóz jeniecki w czasie obu wojen światowych. To bardzo odbiło się na wyglądzie, a szczególnie na wnętrzach tych obiektów.
Na szczęście dla nas w budynku naprzeciw wyjścia z „tunelu” – w starych koszarach – znajdowała się restauracja oraz bezpłatna toaleta. Dania, choć wybór był tylko spośród czterech, były całkiem niezłe. Wszystkie kosztowały podobnie, 16-17 euro za porcję. Niestety i tu nie można było płacić kartą (myśleliśmy, że tylko w czeskich lokalach tak jest). Po obiedzie mogliśmy w końcu zacząć zwiedzanie. Problem tylko w tym, że nie wiedzieliśmy w którą stronę iść najpierw.
Pewnie sami byliśmy sobie winni, gdyż w ogóle nie przygotowaliśmy się do zwiedzania, nie mieliśmy żadnej mapy. Wprawdzie na każdym budynku była tabliczka z krótkim opisem, ale tylko w języku niemieckim. Zaczęliśmy więc od dużego budynku znajdującego się na środku (Zamek Magdaleny). Stromym, pochyłym korytarzem schodziło się do piwnicy, w której przechowywano wino i żywność, natomiast na piętrze znajdowała się wystawa obrazów, które jednak zupełnie nas nie interesowały (sztuka współczesna, a nie po to tu przyjechaliśmy).
Postanowiliśmy po prostu chodzić od budynku do budynku. W kilku z nich zastaliśmy ekspozycje, manekiny z mundurami, opisy co gdzie było. Część budynków w ogóle nie była przeznaczona do zwiedzania. Choć na zewnątrz były opisane, to przez okna można było dostrzec, że pełnią funkcję magazynów.
Chyba najciekawszym okazał się duży budynek (Zamek George’a) pełniący funkcję muzeum, z wystawą poświęconą historii powstania samej twierdzy, jak i skał, na których się znajduje. Stojący przed wejściem strażnik pilnował, aby nie wchodzić z plecakami i dużymi przedmiotami, kierował turystów do automatycznych skrytek, do których otwarcia – a jakżeby inaczej, trzeba było użyć (w formie kaucji) monety o określonym nominale. Oczywiście takiej właśnie monety nie mieliśmy. Na szczęście strażnik ratował turystów uniwersalnym żetonem, więc udało nam się wejść.
Wystawa okazała się bardzo ciekawa, nawet dla dzieci. Oprócz typowo muzealnych eksponatów, jak zbroje czy broń, znajdowały się tam przeróżne ciekawostki. Na przykład makieta przedstawiająca rusztowania, jakie stosowano przy budowie murów. Znajdowało się tam również kilka interaktywnych zabaw, jak komputerowy symulator katapulty.
Dotarliśmy jeszcze do kościoła garnizonowego oraz kilku mniejszych budynków oraz do Zamku Fryderyka z widokiem na Łabę. Nie udało nam się dotrzeć do 152-metrowej studni.
Twierdza Königstein jest olbrzymia i zrobiła na nas wrażenie, ale w środku trochę nas rozczarowała. Na pewno głównymi powodami były tu zupełny brak planu zwiedzania i zmęczenie, ale też pozamykane, niedostępne do zwiedzania lub puste budynki. Będąc w okolicy nie można jej pominąć, zresztą większości ludzi bardzo się podoba (jak mojemu bratu, który był tam niedługo po nas), trzeba jednak zaopatrzyć się w plan, choćby tylko w mapę dostępną tutaj. W kasie jest też możliwość wypożyczenia polskiego audioprzewodnika, co na pewno byłoby dobre, jeśli chcielibyśmy tam spędzić więcej czasu. Nie wiem tylko, czy byłoby to ciekawe dla dzieci (wzorem jest tu dla mnie audioprzewodnik w Malborku).
Samo zwiedzanie, nie licząc obiadu, zajęło nam prawie dwie godziny, a razem z dojściem ponad trzy. Żeby dobrze zobaczyć twierdzę z mapą trzeba sobie zarezerwować cztery godziny. Jest tam naprawdę dużo chodzenia – ponad 50 budynków (ale nie wszystkie się zwiedza) położonych na terenie o powierzchni ponad 9 ha. Na pewno w innych okolicznościach i z innym nastawieniem ocenilibyśmy to miejsce dużo lepiej. Nie zobaczyliśmy znacznej części obiektów, szczególnie południowej strony twierdzy oraz parku.
Po zejściu do parkingu pozostało już tylko wracać na ostatni nocleg do Krasnej Lipy.