Nasza baza wypadowa – Petrovac na Moru.
Jak już wspomniałem we wpisie o cenach, na wybór nie było wiele czasu, a większość apartamentów było już zarezerwowanych. Tak więc przeglądałem sobie mapę z wolnymi miejscówkami na bookingu, oceniając przy okazji, czy miejscowość mi odpowiada. Wymagania – niewygórowana cena, taras z widokiem na morze i rozsądna odległość (na apartament przy plaży było już zbyt późno i zbyt drogo). Duże i głośne miasta odpadały (Bar, Budva), małe też (nie ma gdzie pospacerować, a plaże przeważnie skaliste). Ulcinj – podobno bardzo tłoczno, niezbyt przyjaźnie, no i wszędzie daleko. Petrovac wydawał się idealny.
Apartament
Wynajęliśmy apartament o nazwie „Almaja Villa” na samym skraju miejscowości (to ważne, o czym później) i 80 metrów od plaży. Ostatni i najdroższy – na najwyższym piętrze, z olbrzymim tarasem i widokiem na morze. Po przyjeździe przywitał nas bardzo sympatyczny gospodarz, pokazał gdzie się parkuje i nawet chciał pomóc przy bagażach. Jak się na miejscu okazało, z parkowaniem w tej miejscowości jest, delikatnie mówiąc, problem. Samochody parkują gdzie popadnie, posklejane ze sobą, na chodnikach (dla policji to chyba nie stanowi problemu, przecież nie ma wyjścia). Ja natomiast zapomniałam napisać przed przyjazdem, że prosimy o parking. Przed apartamentem były dwa „prywatne” miejsca – oznaczało to, że parkowało się po prostu przy wąskiej uliczce, kilka centymetrów od muru, z poskładanymi lusterkami. Przy wyjeżdżaniu natomiast trzeba było na swoim miejscu postojowym rozstawić plastikowe krzesełka. Jak się jednak okazało, to i tak były jedne z łatwiej dostępnych miejsc w tym mieście, a w ciągu tygodnia nie zdarzyło się, by ktoś nasze miejsce zajął (a częściej nas tam nie było, niż byliśmy). Właściciel pomimo rezerwacji stwierdził że nam pomoże – chyba poprosił jednego z gości o przeniesienie się na pobliski parking miejski (poza nami i tak nikt się nigdzie nie ruszał, wszyscy tylko plażowali). Sam parking miejski też wył dobrą alternatywą – kosztował 2,50 euro na dobę i był zaledwie 250 metrów od nas. Do najbliższego marketu było natomiast około 200 metrów.
Apartament okazał się fantastyczny. Oczywiście standard daleko odbiega od typowych polskich mieszkań z bookingu – niedomykające się drzwi, dość leciwe krzesła i odpadający kran, ale ogólnie było super. W Chorwacji i Czarnogórze można naprawdę dużo gorzej trafić. Przede wszystkim – mieliśmy naprawdę duży pokój z aneksem kuchennym i sprawną klimatyzacją, a obok mniejszy pokoik ze skośnym sufitem i dwoma niskimi łóżkami. Ten pokoik miał nisko umiejscowione okno z widokiem na taras i morze, dla dzieci wprost wymarzony. Oczywiście największą zaletą był wielki taras z niezłym widokiem na morze. Co jeszcze nas zaskoczyło – choć to był prywatny dom, właściciele (którzy mieszkali na dole, a wynajmowali kilka apartamentów na piętrach) zatrudniali pokojówkę. Tak więc codziennie można było liczyć na wyniesienie śmieci, czy w razie potrzeby czyste ręczniki. Naprawdę nieźle!
Petrovac
Mieszkaliśmy bardzo blisko deptaka i „zamku” – niewielkich ruin, XVI-wiecznych pozostałości po weneckiej fortecy, która miała odstraszać piratów. Tam można było wejść schodami na górę i podziwiać widoki (szczególnie wieczorem, wszystko było pięknie oświetlone). Od zamku ciągnie się kilkusetmetrowa promenada – Petrovac nie jest może ładnym ani zabytkowym miastem, ale sam deptak jest naprawdę niezły. Zadbane budynki z restauracjami i sklepikami, palmy, a na samym końcu (we wschodniej części) krótki tunel prowadzący do ostatniej restauracji i małej plaży, gdzie fale przy silniejszym wietrze ochlapywały spacerowiczów. Spaceruje się całkiem przyjemnie, gdy nie ma tłumów.
Co jeszcze ciekawego jest w Petrovacu? Jeśli ktoś lubi spacery, warto wybrać się do mało znanego punktu widokowego. Trzeba iść w stronę plaży Lucice – jest to sąsiednia miejscowość, sama plaża niezbyt przypadła nam do gustu, ale jest tam nieco mniej ludzi niż w Petrovacu. Minusem jest to, że nie można tam przejść wzdłuż morza. Trzeba iść drogą obok boiska i posterunku policji, przejść przez płatny parking. Tuż przed plażą, tuż za zakrętem, w prawo pod górkę prowadzi ledwie widoczna ścieżka z płaskich kamieni. Początkowo, przez pierwsze 100 metrów, przypomina raczej toaletę. Kilkaset metrów dalej dochodzi się do jakiegoś stalowego szkieletu w kształcie gwiazdy i trzech pozostałości po masztach. Zapewne kiedyś wisiały tam flagi, a gwiazda była oświetlona. Jest to pierwszy punkt widokowy. Idąc Ścieżką dalej dochodzi się do drugiego, skąd całkiem dobrze widać Petrovac. Niestety nie ma tam ścieżki w dół (schodziłaby gdzieś w rejonie krótkiego tunelu) i trzeba wrócić w stronę plaży Lucice.
Poza tym koniecznie trzeba odwiedzić lokalne targowisko – jest całkiem spore i można zaopatrzyć się w lokalne przysmaki, takie jak szynka, miód, wino czy owoce. W mieście jest też do obejrzenia zabytkowa podłoga z IV wieku, ale tam nie dotarliśmy. Na nadmorskiej promenadzie oprócz restauracji są też agencje oferujące wycieczki, ale nas to nie interesowało.
Plaża
Plaża naszym celem nigdy nie była, zwykle chodzimy tylko popływać z dziećmi, na godzinę – dwie. Więcej nie wytrzymalibyśmy ani my, ani nasze córki.
Właśnie plaża okazała się największym minusem tej miejscowości. Jeśli ktoś nastawia się na plażowanie, to musi się liczyć z tym, że w sierpniu będzie koszmarnie, a w lipcu niewiele lepiej.
Plaża może nie byłaby zła, gdyby przylegająca do niej miejscowość była trzykrotnie mniejsza. Niestety w Petrovacu turystów mieści się mnóstwo, a plaża ma najwyżej kilkanaście metrów szerokości. Jej długość to 500 metrów, ale przynajmniej połowę zajmują płatne leżaki – bez opłacenia leżaka (ponad 20 euro za dwie sztuki) po prostu przeganiają. Wschodnia część plaży też jest zarezerwowana dla jakiegoś hotelu. Tak więc pozostają dwa niezbyt duże odcinki plaży, gdzie wcisnąć się po prostu nie da. Naprawdę nie ma szans! Próbowaliśmy po prostu położyć gdzieś ręcznik, ale najczęściej nawet na to nie było miejsca. Raz rozłożyliśmy się na samej granicy plaży z leżakami i od razu przybiegł ktoś z obsługi każąc nam się przenieść. Trochę się z nim próbowałem kłócić, bo przed plażą jest tablica, że nie można żądać opłat za wstęp, ale cóż – nie było szans. Zresztą nie tylko my się kłóciliśmy. Raz udało nam się wcisnąć na samą granicę wody (skutkiem były oczywiście mokre ręczniki). Na domiar złego woda tam jest po prostu koszmarnie brudna. Znaleźć w niej można wszystko. Oczywiście nie zawsze, to pewnie zależy od wiatru i fal, ale śmieci jest tam mnóstwo. Jest to podobno problem w całej Czarnogórze i to chyba sami tubylcy tak o swoje plaże dbają (obcokrajowców było chyba mniej niż 10%). Na szczęście trochę to przewidziałem i zapobiegawczo znalazłem apartament na skraju miejscowości, całkiem niedaleko od…
Perazica Do
Po wyjściu z apartamentu wystarczyło skręcić w prawo, asfaltowym deptakiem. Ścieżka była położona kilkanaście metrów nad morzem i widoki z niej były świetne. Na początku Petrovac i „zamek”, później urwiska skalne i morze o pięknym kolorze wody. Cały czas widać też dwie skalne wysepki z kapliczką, które są wizytówką miasta. Po kilkuset metrach dochodzi się do tunelu – a właściwie trzech odcinków o łącznej długości 500 metrów, służących wyłącznie turystom. Tunele te sprawiały niezbyt dobre wrażenie – wyglądały bardziej jak jaskinie, z wieloma zakamarkami. Niby oświetlone, ale niewystarczająco. Nie było jednak chwili, by być w nich samemu – zawsze jacyś plażowicze szli w jedną lub drugą stronę, nie było więc aż tak strasznie. Tunel prowadził do znanej na polskich forach malutkiej miejscowości i plaży o nazwie Perazica Do. Wylot tunelu znajduje się przy olbrzymim hotelu AS, który zaczęto budować jeszcze w Jugosławii. Budowy jednak nie dokończono, a powojenni inwestorzy okazali się niewypłacalni. Tak więc szkielet stoi i straszy, a stojące tam żurawie sprawiają wrażenie, że to tylko weekendowa przerwa w budowie.
Co jednak najważniejsze dla turysty, tuż obok hotelu znajduje się żwirkowa plaża z całkiem rozsądną (niedużą) ilością plażowiczów. Plaża dzieli się na dwie części, przed skałami są też płatne leżaki (ale można plażować bez nich) i bar. Jest też duży parking, oraz całkiem przyjemny odcinek z plażą kamienistą. W całej Czarnogórze nie widzieliśmy tylu samochodów z Polski co tutaj – to chyba zasługa sławy, jaką plaża się cieszy na facebookowej grupie. Cała trasa piesza z apartamentu może nie była krótka (1400 metrów), ale bardzo przyjemna i zdecydowanie warto było iść tam, zamiast na brudną i zatłoczoną plażę w Petrovacu.
Z ciekawości podjechaliśmy też na słynną plażę Buljarica – całkiem blisko od Petrovaca. Zrobiła na nas bardzo niekorzystne wrażenie. Olbrzymi parking, mnóstwo ludzi, budek, brudno, głośno. Wiem, nie znamy się na „plażingu” i wszyscy podobno są tą plażą zachwyceni, ale akurat nie my.
Fenix beach
W porcie można znaleźć łódki – taksówki – i na przykład opłynąć wysepki widoczne z miasta, lub dostać się na plażę Buljarica. To coś dla plażowiczów. Jest nawet coś lepszego. Pomiędzy tunelami prowadzącymi pomiędzy Petrovacem a Perazica Do widać malutką plażę schowaną pomiędzy skałami. Można się tam dostać tylko w jeden sposób – wynajmując łódkę. Ta plaża, jak i firma oferująca przewóz, nazywa się Fenix (Fenix beach). Jest to naprawdę świetny pomysł, ponieważ za 5 euro od osoby dorosłej (dzieci nie płacą) otrzymujemy transport na prywatną plażę (widzieliśmy tam maksimum 20 osób), leżak na cały dzień, a także transport z powrotem o dowolnej porze. Łódkę-taksówkę można znaleźć w okolicy zamku, lub zadzwonić pod numer podany na reklamie wiszącej przy pierwszym tunelu. Na plaży jest też mały bar (był drewniany, ale teraz to jakaś prowizorka).
Nie skorzystaliśmy z tego, bo na godzinę nie warto, ale już byliśmy blisko tej decyzji widząc tłumy na naszej plaży. Jest to jednak najlepszy, oprócz Perazica do, sposób na spędzenie kilku godzin na plaży.
Petrovac wieczorem
Wieczorami plaża robi się pusta, niestety cały tłum przenosi się na deptak. Ta część miasta wygląda wieczorem naprawdę sympatycznie i byłoby bardzo przyjemnie spacerować, gdyby nie tłumy. Ludzi było tak dużo, że skojarzyło mi się to z zombie – wszyscy powoli, w jednolitym tempie suną w jedną lub drugą stronę. Wszyscy z tą samą prędkością, bo inaczej się nie da. Ale cóż, pospacerować trzeba, więc do tłoku trzeba przywyknąć. W kilku restauracjach muzyka na żywo – na pewno dużo lepsza i bardziej klimatyczna, niż głośne dyskoteki w niektórych kurortach. W rejonie naszego apartamentu grano głównie jazz na saksofonie lub keyboardzie, więc też wieczorami było całkiem sympatycznie. Dokładnie o godzinie 1.00, co do minuty, muzyka wszędzie milkła – pewnie było to uregulowane jakimiś przepisami. Pomimo tłumów turystów miasteczko nie było głośne.
Obejrzeliśmy sobie kilka innych popularnych miejsc w Czarnogórze, i pomimo wad (czy raczej tłumów) Petrovac na Moru i tak wydaje mi się najlepszy jako miejscowość do zwiedzenia kraju. Chyba tylko jakaś mała mieścinka z niedużą plażą byłaby przyjemniejsza. Absolutnie nie żałuję, że skreśliłem Sutomore, Bar, Budvę, Zatokę Kotorską (i chyba również Ulcinj, choć tam nie byłem). Tylko nauczka dla wszystkich – nie jedźcie tam w sierpniu! Pod żadnym pozorem!
Aha, jeszcze coś ważnego – na jednym z pierwszych skrzyżowań po wjeździe do miasta jest piekarnia, a w niej pyszne burki z mięsem. To coś, co koniecznie trzeba spróbować! Gdybym odkrył to wcześniej, kupowałbym sobie na każde śniadanie…