Czarnogóra przywitała nas piękną niesamowitą przyrodą. Po drodze z Bośni postanowiliśmy zobaczyć kanion Pivy, Durmitor oraz kanion Tary.
Piva
Od razu po przekroczeniu granicy byliśmy w szoku. Tam jest pięknie. W Bośni było kręto i wysoko, ale samej rzeki Driny nie było widać. Tu od razu zobaczyliśmy, że jedziemy wzdłuż pięknego kanionu. Na dole rzeka Piva, która przy granicy łączy się z Tarą tworząc właśnie Drinę. Z oddali widać było rozpostarty pomiędzy dwoma tunelami, kilkadziesiąt metrów nad rzeką, most. Wyglądało to niesamowicie, a i widoki z mostu były wspaniałe. Na moście stało już kilka samochodów, wszyscy robili zdjęcia, bo chyba żaden turysta nie jest w stanie się oprzeć takim widokom. Niestety zdjęcia nie oddają tego wrażenia. Tuż za mostem kolejne tunele, a dalej zapora, powyżej której rzeka zmienia się w podłużny zalew o niesamowitym, turkusowym kolorze – Pivsko jezero. Po 15 kilometrach pięknych widoków dotarliśmy do znanego widokowego mostu prowadzącego w stronę Plužine. My jednak skręciliśmy w boczną drogę P14 w lewo, w stronę miejscowości Sudovo i parku Durmitor.
Na początku droga wyglądała, jakbyśmy na prawdę nie powinni nią jechać. Wąsko, kręto, ciemne kręte tunele o duży nachyleniu. Po kilku serpentynach po lewej była mała zatoczka i postanowiłem się zatrzymać. Wspięliśmy się na niewielką kamienną skarpę i tam ukazało nam się jezioro Pivsko w całej okazałości. Widok był piękny, dla nas jeden z lepszych w całej Czarnogórze.
Durmitor
Jadąc dalej dotarliśmy do miejsca, które urzekło nas najbardziej w całym kraju. To nie Zatoka Kotorska, nie skały i góry nad morzem, ale „zwykłe” pagórki porośnięte zieloną i żółtą trawą. Wiem, że nie każdy się z nami zgodzi, ale chyba każdy, kto ceni góry bardziej niż morze, doceni te widoki. Dla nas to było najpiękniejsze 30 kilometrów Czarnogóry i jedyne miejsce, do którego naprawdę chcielibyśmy wrócić, żeby po prostu dłużej tam pobyć. Na początku, w okolicy wsi Trsa, widoki skojarzyły mi się trochę z Irlandią. Później pagórków było coraz więcej. Obrośnięte bujną zielono – żółtą trawą z porozsypywanymi kamieniami na zboczach. W dolinkach pasły się konie oraz owce strzeżone przez pasterzy i ich psy. Wielokrotnie zatrzymywaliśmy się, by pospacerować. Panował tam zupełnie inny klimat, niż na pozostałej części trasy – w końcu znajdowaliśmy się na wysokości ponad 1400 m.n.p.m.! Uroku dodawały kopce siana i drewniane chatki pasterskie. Tu nawet drewniane słupy energetyczne (a zdarzył się też długi kij zastępujący słup) miały swój urok. Po minięciu tej miejscowości, gdzie zaczyna się właściwy park Durmitor, teren zrobił się bardziej żółty, a w pewnym momencie ciężko było odróżnić owce od kamieni. Zaczęły się też punkty widokowe z kilkoma pomysłowymi lub tandetnymi (zależnie od preferencji) „ramkami”, w których można sobie zrobić zdjęcie. Najfajniejsze jednak były drewniane ławeczki, które idealnie komponowały się z krajobrazem.
Droga była wąska i kilkakrotnie trzeba było cofać się do zatoczki, by ustąpić miejsca, ale tam nikt nie jeździ szybko – wszyscy podziwiają widoki. Widzieliśmy też kilka pozostawionych samochodów, najwyraźniej ludzie spacerują lub wspinają się po tych wzgórzach. Czyli nie tylko my mielibyśmy na to ochotę. Niestety tym razem nic z tego, byliśmy tu tylko przejazdem i musieliśmy ruszać dalej.
Žabljak i Crno Jezero
W drugiej części Parku Narodowego Durmitor, już znacznie niżej, znajduje się popularna miejscowość turystyczna – Zabljak, a tuż obok Crne Jezero. Jezioro te czasem poruwnuje się do naszego Morskiego Oka, być może dlatego, że jest położone w górach (tylko zwykle mniej zatłoczone). Niestety w pobliże jeziora nie udało nam się dojechać – główna droga była zupełnie zakorkowana samochodami i autobusami, musiałem wycofać kilkaset metrów. Na szczęście Asia znalazła drugi, mniej znany parking tutaj. Wjazd wyglądał jak zwyczajna droga leśna, a na miejscu można było bez problemu zaparkować. Pan w budce skasował nas za wstęp (3 euro od dorosłego, 1,5 od dziecka) i chyba nie zauważał samochodów, bo według cennika powinien też kasować za parkowanie. Leśną ścieżką doszliśmy do głównego asfaltowego deptaka, a nim już nad Czarne Jezioro – największe z jezior Durmitoru.
Crne Jezero okazało się być bardzo ładne. Piękny kolor, sosnowy las obok, góry na horyzoncie, szeroka kamienista plaża o łagodnym brzegu. Ta plaża była pusta – zapewne dlatego, że niedługo wcześniej plażujących przegoniła ulewa. Nie wątpię jednak, że godzinę wcześniej było tam sporo ludzi. Jezioro chyba można obejść w koło, na horyzoncie widać było ścieżkę i ludzi. Bardzo ładne miejsce.
Nie radzimy tylko korzystać z toalet przy wejściu, naprzeciw mini parku linowego dla dzieci – w ładnej, nowej, zachęcająco wyglądającej budce. Polscy turyści przed nami weszli i wyszli, i my też. Wygląd zewnętrzny ma z pewnością na celu pokazanie spacerowiczom, że tu już XXI wiek, ale wbrew pozorom to zwykła „sławojka”, na domiar złego cuchnąca bardziej, niż te na austriackich autostradach.
Tak więc po obejrzeniu jeziora udaliśmy się w dalszą drogę. Kolejnym celem był…
Most na Tarze
Słynny most w miejscowości Djurdjevica, na rzece Tara. W słynnym Kanionie Tary, najgłębszym w Europie. Kiedyś miałem okazję przejść najdłuższy kanion Europy (troszkę jakby zabrakło nam wody w połowie, a słońce prawie w zenicie) , więc tym bardziej chciałem go zobaczyć. Sam kanion w rejonie mostu nie robi jednak wielkiego wrażenia. Po prostu nie widać tego, że jest tak głęboki, gdyż zbocza są dość łągodne. Dużo większe wrażenie zrobił na mnie kanion Pivy, ale oczywiście widoki są piękne. Poza tym, sam most był w swoich czasach wyjątkowym dziełem. Na dodatek został w czasie II Wojny Światowej uszkodzony przez jednego z budowniczych, aby nie mogły nim przejść wojska. Na moście kręcono też „Komandosów z Navarony”. Most jest ładny, robi wrażenie, ale sam w sobie (to nie tylko moja opinia) nie jest wart długiej podróży. Warto go natomiast zobaczyć przy okazji. Co mnie najbardziej kusiło? Oczywiście słynny zip-line, po polsku nazywany tyrolką. Zjazd na linie nad takim kanionem to jest coś. W międzyczasie dowiedziałem się, że w Czarnogórze są już dłuższe i ciekawsze tyrolki, ale kanion Tary i tak kusił bardziej. Zaczęliśmy jednak od obiadu, i tu nasze pierwsze miłe zaskoczenie. W małej restauracyjce, tuż przy balustradzie z widokiem na most, zapłaciliśmy tylko 13 euro za trzy porcje! Wprawdzie było to zwyczajne Ćevapi z frytkami, ale i tak cena niewygórowana. Później przeszliśmy się na most, po którym jeżdżą samochody, trzeba więc uważać. Widok był bardzo ładny.
Tyrolka nad kanionem Tary
Na tyrolce jeszcze nigdy nie zjeżdżałem, choć na przykład moja 12-letnia córka miała już okazję. Tym bardziej tak mi zależało, bo wszyscy piszą o tej przejażdżce nad Tarą. W czasie obiadu kolejka do tyrolki mocno się zmniejszyła, bo wcześniej było kilkadziesiąt osób. Krótszy zip-line znajduje się po lewej stronie mostu (patrząc od strony restauracji) i kosztuje 10 euro. Lina jest zawieszona sporo poniżej mostu. Wybrałem jednak drugą, znacznie dłuższą, wyższą i bardziej popularną przejażdżkę. Kosztowała 20 euro, jej długość to 820 metrów, a wysokość – 180 metrów nad rzeką. Kiedy już byłem przypięty, pan z obsługi, który mnie przypinał, zapytał o zgodę i otrzymał odpowiedź negatywną. Kazał mi się przenieść na sąsiednią linę. Wystartowałem. Wrażenia naprawdę niesamowite. Przejeżdżając jedną z trzech lin po drodze minąłem jakąś dziewczynę wiszącą nad samym środkiem kanionu, ale cóż, jakoś tak jechałem dalej. A więc to ona była powodem zmiany liny. Wcale nie zastanowiło mnie dlaczego ona tak wisi, bo niedawno moja córka zawisła tak na 200-metrowej tyrolce w parku linowym. Ale nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku… przed końcem silne podmuchy wiatru wyhamowały i mnie, zatrzymałem się i zacząłem powoli zjeżdżać w drugą stronę, nad rzekę, wciąż huśtając się na boki. Po chwili zawisłem obok tej spotkanej wcześniej kobiety. Pomachaliśmy sobie. Całkiem fajnie tak sobie wisieć na linie, prawie 200 metrów nad ziemią. Taka darmowa atrakcja. Po 5 minutach ktoś z obsługi podjechał do mnie na uprzęży i rzucił linę, a inna osoba z ziemi podciągnęła mnie do końca. Płąci się na końcu, po odpięciu (no w sumie plus, że płatność po wykonaniu usługi, gdyby ktoś spadł, to miał przejażdżkę gratis) a pan przy laptopie pokazuje zdjęcia. Free? No, 10 euro. To ja podziękuję, żona mi pstryka fotki z mostu. 10 euro to lekka przesada za zdjęcia przesłane mailem. Tym bardziej, że płytkie kieszenie spowodowały, że zabrałem tylko odliczoną ilość gotówki (jeszcze by mi coś wypadło). Na końcu można poczekać na podwózkę autem, ale ja już pędziłem do córki, czekającej na środku mostu.
Niestety moje skąpstwo tym razem nie opłaciło się, bo akurat wysiadła karta pamięci w aparacie i zdjęcia z mostu nie zapisały się. Na szczęście zapisał się film z komórki, gdzie widać mnie jako trzy poruszające się piksele. No ale najważniejsze są wspomnienia, prawda? A naprawdę było warto. Wrażenia podobne do parasailingu – nie jakieś wybitnie przerażające, czy wyzwalające adrenalinę, ale jednak jakiś dreszczyk emocji jest i fajne widoki też są.
Z pewnością wielką i docenianą przez wielu atrakcją jest spływ kanionem (rafting). Na pewno jest to przygoda warta swojej ceny, my jednak nie zdecydowaliśmy się na to, ze względu na dzieci i bardziej wypoczynkowy charakter naszej wycieczki. Może jednak zaczniemy od „raftingu” na Dunajcu.
Droga do Petrovaca
To już były prawie wszystkie plany na ten dzień. Coś tam jeszcze mieliśmy po drodze zobaczyć, ale zaczęło lać. Ruszyliśmy więc przez Podgoricę do naszego apartamentu. Droga do stolicy Czarnogóry też jest ciekawa, prowadzi pomiędzy górami, częściowo w kanionie, który jednak doceniliśmy dopiero w drodze powrotnej, bo za bardzo lało i nic nie było widać. Sama Podgorica nie ma absolutnie niczego do zaoferowania, więc tylko przejechaliśmy przez nią. Dalej mostem nad Jeziorem Szkoderskim oraz płatnym tunelem Sozina (4189m). Przyjemność ta kosztuje 2,50€, niestety nie można było płacić kartą. Ani razu nam się nie udało. Podobno jakieś problemy z elektroniką.
Można oczywiście jechać drogą bezpłatną, do Petrovaca czasowo wychodzi podobnie, może ciut dłużej i jest więcej zakrętów. Warto sprawdzić obie trasy, bo ta druga zapewnia trochę lepsze widoki na samą zatokę.