Czeska i Saksońska Szwajcaria – część trzecia.
Česká Kamenice to niewielkie, pięciotysięczne miasteczko, które raczej nie może uchodzić z turystyczną atrakcję. Ponieważ jednak nocować gdzieś trzeba, wydawało się dobrym wyborem i takim też się okazało.
Po długiej wyprawie do Pravcickiej Bramy, Česká Kamenice okazały się idealne na krótki wieczorny spacer. Nieduży rynek, dość ciekawa zabudowa. Warto przejść się na północ, na drugą stronę rzeki, w stronę kościoła Narodzenia Panny Marii – choć sam kościół jest zamknięty na stałe (wstęp tylko po wcześniejszym umówieniu się), co właściwie w Czechach jest normą. Po powrocie na rynek skierowaliśmy się na południe, dookoła kościoła św. Jakuba. Miasto nie ma chyba wiele więcej do zaoferowania ale na pewno nadaje się nocleg połączony z wieczornym spacerem. Jest tam jeszcze jakiś zamek, browar, ale my chcieliśmy już tylko pospacerować. Miasto wydaje się prawie opustoszałe, na ulicach rzadko można kogoś spotkać, co zawsze zaskakuje nas w czeskich miasteczkach. Dwie restauracje przy rynku również były prawie puste.
Przy okazji warto wspomnieć o hotelu Slavie, w którym się zatrzymaliśmy. Znajduje się on w kamienicy na rynku, i choć lata świetności z pewnością ma za sobą, a nawet przeszedł jakąś gruntowną restrukturyzację – główne wejście przerobiono na sklep i wchodzi się wejściem bocznym, to jednak można go polecić osobom, które wygórowanych wymagań nie mają. Po wejściu negatywnie zaskoczyła nas ciemna, mała recepcja. Całkiem sympatyczna pani (chyba jedyna pracująca tam osoba) na siłę próbowała z nami mówić po angielsku – myślę, ze znacznie szybciej dogadalibyśmy się z nią po czesku, ale uparcie przechodziła na angielski. Później, już na górze, zaniedbane i odrapane ściany wysokich pomieszczeń w holu. Pokoje okazały się jednak całkiem schludne i czyste (jak na czeskie standardy). Doszliśmy do wniosku, że hotel ma jednak swój urok. Wysokie sufity, potężne drzwi, stare okna z widokiem na rynek i ciekawy układ pomieszczeń. Nasunęła się tylko myśl, czy konserwator zabytków czuwa też nad brudem w oknach? Mimo wszystko było przyzwoicie. Do tego niewygórowana cena, naprawdę niezłe śniadanie w formie szwedzkiego stołu – choć wybór niezbyt duży, a także własny bezpłatny parking dla gości – trzeba objechać rynek i przez „zakaz ruchu” wjechać w podwórze za hotelem.
Co nas jeszcze zaskoczyło, to restauracja znajdująca się bezpośrednio pod hotelem. Dla odmiany od wszechobecnych tłustych smażonych serów i równie tłustego kurczaka z frytkami, wybraliśmy się do wietnamskiej restauracji An Phú i to był strzał w dziesiątkę. Na początku było trochę wesoło, gdyż kelnerka o azjatyckiej urodzie nie do końca zrozumiała nasze zamówienie (trzy grillowane kurczaki i jedno z wietnamskich dań), po chwili Wietnamczyk (jak przypuszczam) jeszcze dwa razy przychodził upewnić się, czy na pewno chcemy aż tyle dań, ale obsługa była dobra, a jedzenie okazało się świetne. Chyba najlepsze potrawy, jakie jedliśmy w Czechach i na pewno jeden z najlepszych kurczaków, jakie jadłem.
Nocleg w tej miejscowości okazał się zdecydowanie ciekawszym pomysłem, niż późniejszy w anonimowej kwaterze z bookingu. Więcej zdjęć w galerii poniżej.