Mówi się, że w Czarnogórze jeszcze jest tanio, albo porównywalnie do Polski. Że daleko tam do cen chorwackich. Trzeba to jednak trochę odkręcić. Wprawdzie na wyjazdach raczej nie oszczędzamy, zresztą przez te kilka dni majątku się nie wyda, ale mimo to warto wiedzieć na co się przygotować. Wiem, że niektórych ceny bardzo interesują. Sam też wcześniej szukałem ogólnych informacji o kosztach podróży, a ktoś nawet pytał mnie o ceny. Postanowiłem więc zachować kilka paragonów. Tym bardziej, że piszę to tuż po powrocie, a sezon jeszcze się nie skończył. Ale na początek kilka odkryć, które ułatwiły mi podróż.
Moje niezbędniki w podróży
Na wyjazd zaopatrzyłem się w dwa modne ostatnio „gadżety”, które bardzo ułatwiły życie poza Unią Europejską, oraz w naszą ulubioną aplikację. Pierwsza taka rzecz to karta…
Revolut
Używałem jej non stop, wszędzie gdzie się dało, bez martwienia się o kurs czy opłaty. Od razu po każdej transakcji na telefonie pokazywało się powiadomienie ile to kosztowało w złotówkach, a w aplikacji można sobie doładować konto wybraną kwotą, żeby w razie jakiegoś oszustwa nie stracić zbyt wiele. Wszystkie reklamowane ostatnio karty „wielowalutowe” mogą się przy Revolucie schować, gdyż działają tylko w euro i kilku innych walutach. O tym w reklamach nie ma informacji, ale w Santanderze powiedziano mi, że w innej walucie pobiorą mi złotówki i doliczą opłatę za przewalutowanie. Tak więc Revolut jest rewelacyjny. Płaciłem nim wszędzie, gdzie można było płacić kartą, bez żadnych problemów. Trzeba tylko pamiętać, że w przypadku płatności „paskiem” w starszych terminalach lub przy transakcjach internetowych, trzeba je odblokować w aplikacji.
Surfroam
Drugim takim niezbędnikiem była karta SIM Surfroam do roamingu danych. Internet poza Unią jest strasznie drogi, drogie są również pakiety „podróżnicze” naszych operatorów. W T-Mobile można niby taniej korzystać z innych operatorów T-Mobile, ale co z tego, skoro nie w każdym kraju ta sieć jest. W Plusie za „pakiet orientalny” 100MB płaci się 89,99zł. Kupując Surfroam za 15 euro ma się właśnie tyle na start, a transfer kosztuje 0,01€ w Czarnogórze i Serbii, w Bośni natomiast 0,07€. Można więc zużyć nawet więcej niż gigabajt danych! To w zupełności wystarczy do normalnego używania. Oczywiście osoby mające większe potrzeby wybierające się do Czarnogóry kupują na miejscu turystyczną kartę SIM za 5€ ale to do niczego nie było nam potrzebne. Nie przesiaduję na fejsie, w apartamencie było WiFi, a poza nim telefonu używałem tylko do nawigacji (Google Maps z natężeniem ruchu, bez trybu offline) i czasem sprawdzania jakichś informacji, szukania w Wikipedii czy też czytania ocen lokali. Na wakacjach raczej nie siedzimy w sieci. Przez 10 dni wykorzystałem mniej niż 10 euro. Tak więc telefon z dwoma slotami SIM okazał się bardzo przydatny. Jedynym minusem było to, że przy przekraczaniu granicy android wykrywał zmianę karty i kazał się restartować.
Mapy.cz
Trzecim pomocnikiem w każdej podróży były oczywiście… mapy.cz. Ta rewelacyjna czeska aplikacja ma wszystkie drogi, trasy, ścieżki, punkty widokowe. Można sobie założyć konto i zapisać punkty na później, obliczać odległości i czas przejścia/przejazdu. Można pobrać cały kraj i używać offline. Jedynie w Serbii brakuje nieco informacji i jest ubogo jeśli chodzi o ścieżki czy punkty widokowe, ale poza tym, czy to Beskidy czy Czarnogóra, mapy.cz to aplikacja idealna. Można w niej odkryć ciekawe miejsca, punkty widokowe i ścieżki, o których inni nie wiedzą!
Co zrobić, żeby nie zapłacić
Przed wyjazdem naczytałem się o policyjnych i celnych kontrolach w krajach bałkańskich – że jak panowie mają zły humor, albo potrzebują gotówki, to lubią się wszystkiego czepiać. Na przykład naklejka „PL”. Niby nie trzeba, ale niejeden już płacił za brak. Nie można tu marudzić, tam mają swoje własne zasady i nic z tym nie zrobimy. Na przykład na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych jest ostrzeżenie, że do Czarnogóry może być problem z wjazdem dzieci na dowód. Niby jest umowa międzynarodowa, ale niedoedukowani celnicy na małych przejściach czasem nie wpuszczali dzieci – bo u nich dzieci dowodów mieć nie mogą. Teraz już raczej nie ma problemów, ale jeszcze rok czy dwa temu takie przypadki się zdarzały. Tak więc naklejka PL (to tylko 2zł), apteczka z pełnym wyposażeniem, linka holownicza i trójkąt, kamizelki dla wszystkich i komplet żarówek. Aha i poprawnie wypełniona zielona karta, bo dokładnie sprawdzają, a gdy się do czegoś doczepią to kupuje się na granicy nową za 40€. Ja miałem błędnie wydrukowaną, więc zawczasu zażyczyłem sobie nową.
Kolejna kwestia to łapówki. Naczytałem się przed wyjazdem, że w Bośni policjanci bardzo lubią je wymuszać. Gdyby to było kilka wypowiedzi, brałbym to z przymrużeniem oka. Ale ilość ludzi, którzy opisywali swoje przypadki, jest olbrzymia. Po prostu policja zatrzymuje i mówi, że gdzieś tam, kilka kilometrów wcześniej, przekroczyło się ciągłą albo jechało się za szybko. Bez radaru. 100 lub 200 euro do zapłaty. Oczywiście nie mają tego w taryfikatorze, więc cena szybko spada, „mandat turystyczny” 10 lub 20 euro. I co tu zrobić? Po prostu trzeba to wkalkulować w koszty i mieć w portfelu właśnie tyle, byle nie za dużo. W Bośni widzieliśmy dość dużo patroli, za każdym razem łapali bez radaru, więc coś w tym musi być. Nam się poszczęściło i nikt nas nie złapał. W Czarnogórze podobno tak źle nie jest, podobno nikt niczego nie wymusza ani nie zmyśla, ale też potrafią zatrzymać za przekroczenie prędkości o 1km/h żeby „dogadywać się”. Trzeba po prostu przestrzegać przepisów (co nie jest takie proste, ale o tym później) żeby nie dawać powodów. Nie rozumiem narzekania ludzi, którzy jadą 70 km/h na ograniczeniu do 50 i mają pretensje. Jesteśmy gośćmi w innym kraju, też nie lubimy, jak kierowca z innego kraju szaleje po naszych drogach.
Trasa i koszty przejazdu.
Pierwsza część trasy, z racji tego, że mieszkamy na Śląsku blisko autostrady A1, przebiegała przez Brno, Bratysławę, Budapeszt, kawałek przez Chorwację aż do przejścia granicznego z Bośnią i Hercegowiną (Slavonski Samac). Dalej już górskimi drogami do Sarajewa i króciutkim odcinkiem płatnej autostrady, tuż przed stolicą Bośni i Hercegowiny. Duży plus tej trasy jest taki, że jest po prostu ciekawie. Drugi plus – autostrady są tańsze niż jadąc przez Austrię, Słowenię i Chorwację, jest też mniej kilometrów do pokonania (choć nieco dłużej). Fizyczną winietę trzeba kupić tylko w Czechach (najlepiej na pierwszej stacji, tuż za granicą). Oczywiście opłaty w Czechach można minąć jadąc z Ostrawy na Słowację, ale przez Brno lepsza droga. Słowacja i Węgry wprowadziły e-winiety – wystarczy je kupić przez internet i ewentualnie wydrukować potwierdzenie. W Chorwacji i Bośni przy bramkach bez problemu można zapłacić kartą, ale przyjmują też euro. W samej Bośni, z tego co czytałem, płatności w euro niekoniecznie są oficjalnie akceptowane przy bramkach, ale przed nami ktoś w tej walucie płacił. W Serbii i Chorwacji przy bramkach są nawet przeliczniki kursu.
Z Polski wyruszyliśmy o 21:30, żeby do granicy Chorwacko – Bośniackiej dotrzeć o 7-8 rano. Dowiedziałem się, że w soboty po 8:00 mogą być już duże korki. Dzięki temu, pomimo soboty, na żadnym z przejść nie czekaliśmy dłużej niż 20 minut. Tak więc praktycznie od granicy w Gorzyczkach do parkingu w centrum Sarajewa jechaliśmy 12 godzin z przerwami na stacjach (1027km).
Trasa powrotna miała przebiegać podobnie, ale przez Serbię. Dokładnego planu przed nie miałem, początkowo myślałem o zobaczeniu Belgradu, ale w trakcie plany się zmieniły. Myślę, że na lepsze, o czym na pewno napiszę.
Decydując się na trasę przez Bośnię czy przez Serbię, chyba nie ma co patrzeć na przewidywany czas przejazdu. Tak naprawdę czas zależy od korków na granicach. Kierując się na Serbię przejścia graniczne będą większe, ale też będzie większy ruch. Bośnia to bardziej „kameralne” punkty kontrolne, ale też możemy tu utknąć. To jest nieprzewidywalne. Na przykład wracając przez Serbię, na dużym serbsko-węgierskim przejściu, przy bardzo dużym korku, węgierscy celnicy zaczęli nagle kontrolować wszystkie bagażniki. O północy. Staliśmy tam dwie godziny.
Wybrać trzeba raczej to, czy chce się jechać trasą bardziej widokową – ale krętą i trochę bardziej niebezpieczną (policja co kawałek a miejscowi nie przestrzegają przepisów) – wtedy wybieramy Bośnię, czy raczej trasą bardziej spokojną (szersza droga, mniej serpentyn) – wtedy wybór padnie na Serbię. Tak czy inaczej, trzeba się przygotować na mniej więcej 20 godzin jazdy.
Ceny paliwa na początku sierpnia 2019 wyglądały w porównaniu z Polską następująco:
- Polska – 5,13zł za litr Pb95
- Bośnia i Hercegowina – od 2,11KM do 2,21KM – 4,68-4,90zł
- Węgry (stacje przy autostradzie) – od 420 do 440 Ft – 5,53 – 5,80zł
- Serbia (południe) – 152,10 Din – 5,65zł. Na północy nieco taniej.
- Czarnogóra – 1,25 euro – 5,60zł.
W Bośni warto tankować na markowych stacjach, bo podobno na mniejszych różnie bywa z jakością.
Winiety (Czechy, Słowacja, Węgry) kosztowały nas 195zł. Musieliśmy kupić miesięczne, bo krótsze by nie wystarczyły. Ceny przejazdów za płatne odcinki to:
- autostrada w Chorwacji – 33 kuny (19,31zł)
- autostrada w Bośni i Hercegowinie – 6KM (13,32zł)
- płatny tunel w Czarnogórze (na południe od stolicy) 2,50 euro (można go ominąć górami, do Petrovaca czasowo wychodzi podobnie)
- autostrady w Serbii 160 i 630 Din (5,95zł + 23,43zł)
W czasie tych 10 dni (łącznie z dojazdem) pokonaliśmy 3600km i całkowity koszt paliwa i autostrad wyniósł prawie 1700zł.
Skoro już piszę o informacjach praktycznych, muszę obalić mit taniego kraju i napisać o cenach.
Ceny
Bośnia i Hercegowina jest tania. W starym mieście za znakomity obiad zapłacimy 4-5 euro. Serbia też jest w miarę tania. Natomiast Czarnogóra niekoniecznie. Pierwszy obiad zjedliśmy w restauracji przy słynnym moście nad Tarą. Restauracyjka z super widokiem, a ceny przyzwoite. Za trzy porcje zapłaciliśmy 14 euro. I na tym tanie jedzenie się skończyło. Okazało się bowiem, że w nadmorskich kurortach Czarnogóra dogoniła Chorwację.
Ceny w restauracjach nad plażą zaczynają się od 10-11€ za danie obiadowe (kurczak z frytkami i tym podobne) do 15€ za ryby, owoce morza, baraninę. I to bez względu na to, czy to zatłoczona knajpka ze smażonymi masowo frytkami, czy ładna restauracyjka, w której wieczorami pan gra na saksofonie. Można zjeść nieco taniej (najtańsza oferta na ulotce zaczynała się od 7 euro), ale trzeba szukać w mniej uczęszczanych uliczkach, dalej od morza. W uliczce prowadzącej do ruin w Starym Barze ceny były zbliżone do tych nadmorskich.
Fast-foody. Pljeskavica (na paragonie jest hamburger, ale grillowany kawałek mięsa każe sądzić, że to jednak pljeskavica) to 2,50 – 3€. Kebab 4€.
Przykładowo w restauracji:
- Jagnięcina – 18€
- Baranina – 14€
- Burger – 8€
- Stek wieprzowy – 11€
- Łosoś lub tuńczyk – 15€
- Ostrygi – 3,50€ za sztukę
- Zestaw ryb dla 2 osób 600g – 28€
- Ryba (za 1 kg) – 45 €
- Homar (za 1 kg) – 90 €
Nadmorski fastfood, mięso z grilla:
- Ćevapi – 5€
- Pljeskavica (hamburger) – 4,50€
- Gurmanska pljeskavica (ostry hamburger) – 5,50€
- Kiełbasa z grilla – 4,50€
Kawiarnia / pizzeria:
- Espresso – 1,2 €
- Piwo jasne 0,5L – 2,50 €
- Wino 1L – 9-14 €
- Pizza – od 5,50€ (Margarita) do 8,00€
Jeśli natomiast chodzi o typowe produkty w supermarkecie, to niektóre produkty jak u nas, ale większość droższa. Szczególnie masło, nabiał, piwo.
- woda 1,5L – 0,98€
- wino Vranac wytrawne 1L (najtańsze w markecie, nawet niezłe jeśli traktować je jak domowe) – tu miłe zaskoczenie – 2,69€
- wino Vranac, ale w ładniejszej butelce 0,75L – 4,2€
- pozostałe wina od 6-8€ wzwyż
- Crossaint 7 days – 0,59€
- Mały pasztet w puszce Argeta Kokosja Junior Pasteta (tak, wiem, pasztet w puszce, ale nam smakował!) – 1,09€
- Przepyszne wafelki z nadzieniem waniliowo-czekoladowym w paczce – Jadro Original 200g – 0,99€
- Chrupiące biszkopty Plazma Keks 300g – całkiem niezłe do auta – 2,39€
- Jogurt Grekos Malina 10,95 – 0,95€
- Jogurt Vilikis Grcki Mix 150g – 0,55€
- Jogurt Zottis 115g – 0,35€
- Chleb jasny 500g (ale ostrzegam, tam nie znają pojęcia „dobry chleb”) – 0,50€
- Fuze Tea 1,5L – 1,49€
- serek jak Almette – ABC Sir 200gr – 1,59€
- Piwo Niksicko w puszce (jasne lub ciemne) nawet niezłe – 1,15€ – 1,19€
- Piwo ogólnie (różne marki) – 1,15€ – 1,30€
- Piwo Niksicko IPA bardzo dobre – 1,50€
- Tanie piwo Apatinsko – wybredny nie jestem, ale ostrzegam, smakowało jak nieudane domowe piwo – 0,69€
- Inne tanie piwo (serbskie Liv) – zimne da się wypić – 0,79€
- Masło 0,125g – 1,75€
- Ser gouda w plastrach 150g – 1,99€
- pomidory 1kg – 2,9€
W piekarni natomiast należy obowiązkowo zaopatrzyć się w bałkański przysmak – burek – cienkie ciasto, jakby francuskie, zawijane w rurki, do wyboru: z dobrze przyprawionym mięsem, twarogiem lub ziołami. Polecamy burek z mięsem (chyba najbardziej „tradycyjny”)! Cena – 1,50€.
Jeśli chodzi o ceny noclegów, to z racji tego, że szukaliśmy w ostatniej chwili, korzystaliśmy tylko z serwisu booking.com. Ceny wyglądały przeróżnie. Można było znaleźć przyzwoity 4-osobowy apartament na 7 noclegów już za 1500 zł – ale położony za ruchliwą drogą, kilkaset metrów od morza. Apartamenty blisko plaży w spokojniejszym miejscu to już wydatek od 2000zł do nawet kilkunastu tysięcy. W końcu zdecydowaliśmy się na taki na skraju miejscowości, kilkadziesiąt metrów od morza, z wielkim tarasem i niezłym widokiem i z pewnością również go opiszę. Pomimo sierpniowego boomu turystycznego w soboty przy ulicach stali też ludzie z tabliczkami „wolne apartamenty”, zapewne znacznie tańszymi, ale jestem pewien, że były to mniej ciekawe lokalizacje. Szczególnie dużo było ich przy „Jadrance” w Sutomore. Jeśli więc nie ma się wygórowanych wymagań, można nawet w sierpniową sobotę jechać tam w ciemno i pomimo tłumów turystów znaleźć jakiś niedrogi nocleg.
Co nas jeszcze zaskoczyło w czarnogórskich cenach, pozytywnie bądź negatywnie?
Ceny na przydrożnych stoiskach. Miód i wino. Zdecydowanie spodziewaliśmy się niższych cen. Zatrzymywaliśmy się kilka razy. Ceny miodu zawsze minimum 5-6 euro za malutki słoiczek, do 15 za litrowy. Na dodatek nigdy miody te nie były opisane a ciężko było się dogadać, jaki to miód. W Chorwacji kupiliśmy znakomity miód lawendowy (i to znacznie taniej) – tu niestety takiego raczej nie widzieliśmy, a miód jak miód, chyba lepiej zaopatrzyć się w rodzimych pasiekach. Wino domowe – w cenach przyzwoitego wina w polskim sklepie. Jako pamiątka – ok, ale z takich pamiątek ja już się wyleczyłem. A jeśli już, to lepiej iść na lokalne targowisko, gdzie ma się większy wybór i bardziej przystępne ceny.
Co na plus? W sumie dość dobre podejście do turystów. Ogólnie sprzedający są bardziej sympatyczni (nieco mniej nastawieni wyłącznie na zysk) niż w Chorwacji. Może dlatego, że zagraniczni turyści nie napływają tam takimi tłumami od wielu lat? Dość luźne podejście także przy przeróżnych opłatach. Aż kilka razy zdarzyło nam się, że przy opłacie za wstęp kasjer machnął ręką na dzieci (bez żadnego powodu!). Raz pan nie miał wydać z 20 euro (9 euro za wstęp), to popatrzył do mojego portfela, wygrzebał drobne i zamiast czterech biletów sprzedał nam dwa 🙂 I chyba każdy już słyszał, że wstęp na mury w Kotorze jest drogi, ale idąc przed 8 rano nikt się nie czepia. Wejście jest otwarte, nie robią też problemów przy wyjściu! Tak więc, pomimo wyższych niż u nas cen, poza plażami Czarnogóra nie jest jeszcze aż tak skomercjalizowana.